26 listopada 2021 /FP | Family News Service
W dniu 29 października 1955 roku prymas Wyszyński został przewieziony do Komańczy koło Sanoka i umieszczony w klasztorze sióstr nazaretanek. Przebywał tam przez kolejny rok, do 28 października 1956 roku. Było to czwarte miejsce uwięzienia i ze względu na złagodzone warunki nazywane odosobnieniem. Ksiądz Prymas w istocie mógł poruszać się swobodnie po całym terenie oraz przyjmować najbliższe osoby, m.in. ojca, siostry, najbliższych współpracowników i umiłowany przez siebie Instytut Prymasowski.
Komańcza położona jest w odległości ok. 46 km na południe od Sanoka, w pobliżu granicy z Czechosłowacją. Klasztor sióstr nazaretanek jest ukryty wśród lasu jodłowego na zboczu dość stromego wzgórza, górującego nad położoną w długiej kotlinie wioską. Jest to obszerny dwupiętrowy budynek, który swoim wyglądem przypomina raczej dom wypoczynkowy niż klasztor. Został zbudowany w 1932 roku z myślą o umieszczeniu w nim sióstr zakonnych chorych na gruźlicę. Do wybuchu wojny spełniał więc funkcję sanatorium. Po wojnie nazaretanki wynajmowały część domu wczasowiczom, którzy przybywali tu na letni wypoczynek. W dniu przyjazdu prymasa Wyszyńskiego w klasztorze bawiła ekipa filmowa, kręcąca film o generale Świerczewskim.
Komańcza spośród dotychczasowych miejsc uwięzienia była miejscem najbardziej korzystnym dla schorowanego kardynała. Przede wszystkim suchy klimat podgórski dobrze służył jego płucom.
W kilka dni po przybyciu kardynała Wyszyńskiego Komańcza została włączona do pasa granicznego, co stwarzało możliwość kontrolowania wszystkich osób tam przybywających. Przepustki można było uzyskać jedynie w Warszawie, a w samej Komańczy kontrola była staranna i surowa.
Od pierwszych dni pobytu w Komańczy prymas został otoczony serdeczną opieką sióstr (dlatego też klasztor nazywał „złotą klatką”), które widząc jego wymizerowaną twarz przystąpiły do odkarmiania go. Kardynał początkowo bronił się przed ich troskliwością, niekiedy nawet żartował, że chcą go utuczyć. Przestał zwracać na to uwagę w momencie, kiedy siostry zaczęły go dokarmiać konspiracyjnie. Powiedział wówczas: „Z kobietami nie wygrasz”.
Miał do dyspozycji własny pokój, z prostymi jak poprzednio meblami. Początkowo pracował przy świetle lampy naftowej, co powodowało ból oczu. Dopiero po kilku miesiącach miejscowi księża sprowadzili agregat wytwarzający prąd do oświetlenia elektrycznego.
Dzień prymasa w Komańczy był wypełniony modlitwą i pracą. W godzinach rannych odprawiał Mszę św. w kaplicy klasztornej, bez kazania. Nauki i konferencje wygłaszał tylko dla sióstr nazaretanek w sali rekreacyjnej. Apel maryjny odprawiał o godz. 21.00. W odprawianych przez niego liturgiach niedzielnych uczestniczyło przeważnie ok. 20 osób z Komańczy, pobliskiego Smolnika i Łupkowa. Według relacji księdza Stanisława Porębskiego, ówczesnego proboszcza w Komańczy, kardynał Wyszyński po niedzielnej Mszy św. zwykle spowiadał.
Po dwóch latach ograniczeń i całkowitej izolacji miał dostęp teraz do normalnej kaplicy, wypełnionej wiernymi. Modlił się zazwyczaj na chórze, będąc w ten sposób niewidocznym z dołu. Mimo to ludzie zerkali w jego stronę. Według relacji księdza Porębskiego kardynał Wyszyński znosił więzienie z godnością. Kiedyś do otoczenia w Komańczy powiedział: „Cieszę się, że mnie internowano, bo kiedy już zamilkłem, przemówił Bóg”.
Od pierwszych dni pobytu w Komańczy zapoznawał się z terenem, po którym mógł się poruszać niepilnowany i przez nikogo nieśledzony. Zwykle towarzyszył mu pies, który wabił się Pegaś. Prymas często zabierał ze sobą na spacery któregoś z przebywających w Komańczy księży, kogoś z gości czy też siostry zakonne. Niekiedy dochodził podczas wędrówek do stacji kolejowej, by odprowadzić swoich gości. Wówczas był rozpoznawany przez kolejarzy, którzy pozdrawiali go gwizdami lokomotywy.
W nowym miejscu odosobnienia prymas miał dostęp do całej prasy, lecz interesowały go zwłaszcza dwie gazety: „Trybuna Ludu” i „Słowo Powszechne” – te dwa konie opinii, które obydwa utykają „na prawdę” (kard. S. Wyszyński, „Zapiski więzienne”, Warszawa-Ząbki 2001, s. 206). Mógł więc prymas czytać prasę z lat ubiegłych, wypełniając tym samym lukę informacyjną na temat wydarzeń polityczno-społecznych z okresu swojego pobytu w Stoczku i Prudniku.
Myśli i umysł kardynała skierowane były każdego dnia pobytu w Komańczy na Kościół w Polsce. W trosce o naród nękany sowietyzacją i ateizacją, napisał tekst Ślubów Jasnogórskich. Było to w dniu 16 maja 1956 roku, w uroczystość świętego Andrzeja. Tekst ślubowania, z uwagi na doniosłość dokumentu, został dyskretnie przesłany przez trzy niezależne od siebie osoby na Jasną Górę i odczytany 26 sierpnia przez pełniącego obowiązki przewodniczącego Konferencji Episkopatu, biskupa Michała Klepacza. Także podczas uwięzienia powstał, niemający odpowiednika w żadnym innym Kościele lokalnym, program odnowy moralnej narodu, zrealizowany poprzez Wielką Nowennę Tysiąclecia i nawiedzenie kopii Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej w całej Polsce.
Inspiracją do złożenia Jasnogórskich Ślubów Narodu była przypadająca w 1956 roku 300. rocznica zwycięskiej obrony Jasnej Góry przed wojskami szwedzkimi oraz złożenie ślubów przez króla Jana Kazimierza w katedrze we Lwowie (1 IV 1656). Król, obierając Maryję na Królową Polski oddawał w Jej opiekę cały naród. Prymas z kolei śluby lwowskie odnowił i odniósł do nowych zagrożeń. Prosił o przyrzeczenie i zachowanie świętej wiary.
Kardynał zaproponował więc Polakom, by jako naród oddali się w duchową niewolę Maryi, zobowiązując się jednocześnie do pracy nad sobą. Był przekonany, że zawierzenie się Maryi, a co za tym idzie pogłębienie wiary i umocnienie się w chrześcijańskiej moralności, przyniosą zwycięstwo w życiu indywidualnym, rodzinnym i szerzej – społecznym.
Pierwszy sukces prymas odniósł już w dniu złożenia przez naród ślubowania – 26 sierpnia 1956 roku. Komuniści nie spodziewali się tak ogromnej rzeszy wiernych zgromadzonych u podnóża Jasnej Góry. Według paulinów celebra pontyfikalna sprawowana pod przewodnictwem biskupa Michała Klepacza zgromadziła ponad milionową rzeszę pielgrzymów, przybyłych z całej Polski, mimo wielu utrudnień i kontroli na trasach dojazdowych do Częstochowy.
Jednym z celów prymasa w Wielkiej Nowennie było umocnienie związku między Kościołem a narodem, by w ten sposób wzmocnić siłę oporu narodu przed totalitarną i ateistyczną władzą. Prymas mówił rodakom, że aby to osiągnąć trzeba „nie tylko patrzeć, ale pracować z Kościołem. Wielokrotnie podkreślał, że nic nie może zburzyć Kościoła, bo jest on jest zbudowany na opoczystym, czyli na wierze przodków.
Kościół w Polsce po aresztowaniu kardynała Stefana Wyszyńskiego był przygotowany na męczeństwo. Splot okoliczności i faktów dokonanych, a zwłaszcza sytuacja społeczno-polityczna z końca 1953 roku rokowała jak najgorszy scenariusz wydarzeń: podstępnie i bezprawnie uwięziony prymas bez żadnych możliwości obrony, zastraszeni biskupi, zakonnicy i duchowieństwo, nie mówiąc już o wiernych i nasilających się represjach administracyjno-milicyjnych.
Stan ten narastał od wielu lat. Kościół będąc w opozycji wobec komunizmu, był ostoją nie tylko wiary katolickiej, ale i uczuć narodowo-mesjanistycznych, ranionych i ciężko doświadczonych aresztowaniami żołnierzy Armii Krajowej i działaczy ówczesnej opozycji. Był uważany przez ideologów i działaczy komunistycznych za największą przeszkodę w procesie zniewalania ludzkich umysłów. Komuniści polscy, podobnie jak ich wschodni zwierzchnicy, stworzyli własne rytuały i czcili własnych „świętych”, czego najlepszym wyrazem była nowa, socrealistyczna sztuka. Partia wręcz nakazywała ówczesnym artystom twórczość w jedynie słusznym kierunku, sprawdzonym już w Związku Radzieckim. Podobnie rzecz się miała z polską książką, prasą, filmem itp.
Życie codzienne każdego Polaka toczyło się z konieczności w dwóch wymiarach: realnym i fikcyjnym. Co innego mówiło się w Kościele i w domu rodzinnym, co innego w zakładzie pracy, szkole i uczelni. Obowiązywała podwójna, jeśli nie potrójna, moralność. Wszystko to prowadziło do tarć i napięć społecznych, nie mówiąc już o konflikcie sumień każdego z nas, żyjących w okresie wczesnego PRL-u.
Kościół katolicki w Polsce mimo aresztowania prymasa nadal pełnił istotną, eschatologiczną misję. Nie zamarło życie wspólnot parafialnych i toczyło się własnym trybem. Pewną, ale dosyć łagodną, odwilż Kościół odczuł dopiero po śmierci Bolesława Bieruta, chociaż już wcześniej, wraz ze śmiercią Stalina w marcu 1953 roku, została przyhamowana osławiona rewolucja stalinowska w Polsce. I tylko dawnej niechęci należy przypisać trwanie represji wobec Kościoła długo jeszcze po jego śmierci.
Family News Service / Marian Piotr Romaniuk