10 grudnia 2021 /R | Family News Service
Z punktu widzenia pedagogów najlepszym miejscem na wychowanie dziecka jest dom rodzinny. Nic nie zastąpi rodzinnego zacisza i ciepła domowego ogniska. Czasami jednak dzieje się tak, że naturalne środowisko rodzinne napotyka na swojej drodze problemy, które w ostatecznym rozrachunku dotykają dzieci. I dopiero wtedy okazuje się jak bardzo są potrzebne placówki opiekuńczo-wychowawcze.
Czego oczekują dzieci i młodzież? Przede wszystkim uwagi dorosłych. Kardynał Stefan Wyszyński powiedział w jednej ze swoich homilii, że: „Trzeba widzieć człowieka całego, aby ani myślą, ani sercem, ani pogardą nie odtrącać go od siebie. Trzeba delikatnie chodzić koło każdego człowieka, niemalże na palcach” (Warszawa, 24 lipca 1977).
Stworzenie szczęśliwej rodziny jest niezwykle trudnym zadaniem. Samo szczęście zależy od wielu czynników – nie tylko tych zewnętrznych, ale i wewnętrznych. Mimo to każdy człowiek marzy o szczęściu i dąży do jego osiągnięcia. Niezależnie od kraju pochodzenia człowiek zmaga się z trudnościami, które wymagają niekiedy zaangażowania osób trzecich. Czasem wychowanie oznacza budzenie nadziei w młodym człowieku. O tym między innymi opowiada Maria Noculak, która wspomina czas spędzony z dziećmi w ramach wolontariatu w Kirgistanie.
Jakie są dzieci, z którymi pracowałaś w Kirgistanie? Co możesz o nich opowiedzieć?
Dzieci były na ogół otwarte, co chyba jest główną cechą większości dzieci. Szybko włączały się w zabawy. Kiedy je o coś prosiliśmy to nigdy nie wyrażały niechęci, za to chętnie pomagały. Gdy rano wychodziłyśmy z Agatą przed ośrodek wtedy bardzo często któreś z dzieci podbiegało żeby się przytulić, zapytać jak się czujemy, albo dowiedzieć się co będziemy dzisiaj robić.
W pierwszym turnusie mieliśmy grupę dzieci z parafii z Dżalalabadu – dzieci pochodziły głównie z biednych i rozbitych rodzin. Bardzo potrzebowały bliskości, przytulenia i dobrego słowa. Ich obóz trwał 9 dni, był to dla nich czas nauki samodzielności, odpowiedzialności za pełnione obowiązki, troski o innych, a także czas formacji i poznawania miłości Bożej. W tej grupie była trójka rodzeństwa, które zostało porzucone przez rodziców. Ojciec Adam przyjął ich do parafii i dał im schronienie do czasu wyjaśnienia sytuacji. Inne rodzeństwo na co dzień żebrało na ulicy. Dzieci nie miały za wiele swoich rzeczy, ale – co było najbardziej poruszające – chętnie dzielili się tym, co mieli, aktywnie uczestniczyli w zadaniach i często przełamywali nasze trudności wynikające z nieznajomości języka. Piękne było to, że łączyła nas wspólna modlitwa. Byłam poruszona tym, jak dobrze znali modlitwy i jak głośno i odważnie się nimi modlili. To była grupa, która najmocniej utkwiła w moim sercu.
Później była grupa dzieci z Karakol, do końca nie wiem jaka była ich sytuacja rodzinna, ale dzieci były bardzo spokojne, ciche, mniej aktywne, znacznie bardziej zamknięte w sobie. Z kolei w ostatnim turnusie była grupa młodzieży z liceów w Dżalalabadzie, która przyjechała na obóz astronomiczny. Dla nich prowadziliśmy głównie gry integracyjne, ale sami też dużo korzystaliśmy z ich zajęć, jak na przykład oglądanie nieba przez teleskop – za dnia i nocą. Z uczestnikami tej grupy mogliśmy więcej porozmawiać, bo już trochę osłuchaliśmy się z językiem rosyjskim, ale też niektórzy uczestnicy znali trochę angielski, co momentami było bardzo pomocne.
Dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że niektóre dzieci płakały, gdy przychodził moment pożegnania. Zupełnie nie spodziewałam się takich reakcji. Sam fakt, że dzieci pochodziły z rozbitych rodzin, a tutaj zostały przytulone i ktoś się o nie zatroszczył wystarczył, aby wytworzyć więź między nami. Zależało nam, żeby jak najwięcej dobra otrzymały i wyniosły z tego miejsca.
Z jednej strony jest to bardzo przykre, ale z drugiej widać jak dużo znaczą proste gesty. A co stanowiło dla Ciebie największe wyzwanie na obcej ziemi?
Trudnością dla mnie był zdecydowanie język oraz pokonywanie własnego charakteru. Stałe poznawanie siebie w nowych okolicznościach i walka o to, by nie zgubić celu. Momentami był to dla mnie czas rekolekcji, gdzie ogromną siłę dawała świadomość wsparcia modlitewnego od bliskich. Trudnym doświadczeniem było też to, że przez pewien czas nie mogliśmy uczestniczyć we Mszy św. z powodu braku kapłana. W Kirgistanie jest kilku księży, w tym w naszej okolicy po wyjeździe ojca Adama, nie było żadnego. Ogromnym wsparciem był dla nas wówczas ks. Krzysztof, proboszcz z naszej parafii w Warszawie, który uruchamiał dla nas transmisje Mszy św. on-line, za co jestem ogromnie wdzięczna!
Family News Service