Fundacja ŻYCIU TAK – Helena Pyz: Wiem, że jestem im potrzebna i to daje ogromne szczęście

Helena Pyz: Wiem, że jestem im potrzebna i to daje ogromne szczęście

31 grudnia 2021 /R | Family News Service

Helena Pyz

Foto: Adam Rostkowski

Polska lekarka i misjonarka, która od ponad 30 lat pracuje w Ośrodku Leczenia Chorych na Trąd w Jeevodaya w Indiach – Helena Pyz, w rozmowie z Magdaleną Szefernaker, opowiada o duchowym macierzyństwie i pracy wśród trędowatych w Indiach. Przeczytaj fragment książki „Mama na obcasach. Rozmowy z kobietami o łączeniu kariery zawodowej z macierzyństwem”.

Magdalena Szefernaker: Nie chodzisz w szpilkach, nie jesteś też biologiczną mamą, ale za to kilkaset dzieci zwraca się do Ciebie „Mami”. W języku hindi „Mami” znaczy po prostu „Mama”. Jak to się stało, że jesteś dla nich mamą?

Helena Pyz: Z jednej strony odpowiedź jest bardzo prosta – jak ktoś kogoś kocha to postrzega tę kobietę jako matkę. I to jest najprostsze wytłumaczenie, dlaczego tak właśnie zwracają się do mnie dzieci. Z drugiej strony odpowiedź nie jest już taka prosta, dlatego że my nie znamy takiego poczucia wspólnoty w Polsce, jaką mają Hindusi. Każda społeczność tutaj jest społecznością prawie rodzinną i każdego nazywa się jak członkiem rodziny, a nie używa się własnego imienia. Myślę, że nazywają mnie mamą, bo ja ich po prostu kocham, a to się da wyczuć. Ja ich kocham i oni wiedzą, że mogą się do mnie tak zwracać, tak bardzo familiarnie.

W Jeevodaya mieszkają też sieroty, które teraz są Twoimi dziećmi. Jedną z nich jest Patrycja, którą zajmowałaś się od maleńkości. Mając cztery miesiące ważyła niewiele ponad półtora kilograma. Opiekowałaś się nią, karmiłaś ją, w zasadzie byłaś i jesteś dla niej mamą.

Tak, faktycznie tak jest. W ośrodku jest kilkanaścioro takich dzieci, obecnie niektóre z nich są już w dorosłe, a inne są nastolatkami, które trafiły do nas na przykład po śmierci biologicznej matki. Mamy też przypadki dzieci podrzuconych przez rodziców albo po prostu rzeczywiście porzuconych praktycznie na śmietnik, na drogę, gdziekolwiek. Jedno maleństwo miało nawet bardzo uszkodzoną główkę, kiedy do nas trafiło dzień po urodzeniu. Na szczęście żyje, udało się je uratować, jest z nami. W sumie takich porzuconych dzieci, które trafiły do nas w różnych okolicznościach mamy tutaj kilkanaścioro. Bardzo się cieszę, że znalazły się u nas, ale wiem też, że będę musiała doprowadzić te dzieci do dorosłości, żeby stanęły na własnych nogach. Głównie są to dziewczęta, bo jak wiadomo w Indiach gorzej jest być dziewczynką, niż chłopcem, ale mam też kilku synów.

Jak to się stało, że trafiłaś do Jeevodaya? Myślałaś kiedyś o tym, że będziesz pracować z trędowatymi?

Niczego takiego nie brałam pod uwagę. Przeciwnie, nawet odpowiedziałam odmownie na wcześniejszą propozycję wyjazdu do Rwandy. Byłam mocno związana z moim krajem rodzinnym, w dorosłym życiu również zaangażowana społecznie. Słowo „powołanie” dla wielu brzmi dziwnie, nazwijmy to „wyzwaniem”. Usłyszałam o Jeevodaya, gdy jego założyciel, ks. Adam Wiśniewski SAC, lekarz z wykształcenia, był już w zaawansowanym stadium choroby nowotworowej. Jak można nie odpowiedzieć pozytywnie, gdy słyszy się, że kilkanaście tysięcy trędowatych (niedotykalnych dla hinduskiego lekarza) zostanie bez opieki lekarskiej? Nawet nie trzeba zastanawiać się i dociekać, co to takiego „trąd”– chory to ktoś, komu trzeba usłużyć wiedzą i umiejętnościami.

Helena Pyz

Foto: Adam Rostkowski

Trąd w Indiach jest postrzegany jako coś więcej niż choroba…

Tak, każda choroba tu jest częścią karmy człowieka, jest mu jakby „przeznaczona”. Nieważne, że to bakterie, grzyby czy wirusy ją wywołały – jeśli jesteś chory, to zasłużyłeś na to, jeśli czegoś ci brak, to tak ma być. Gdy dotyka człowieka jakieś nieszczęście czy choroba, to widocznie zasłużył na taką karę, może w poprzednim wcieleniu, a trędowaty to tak jak niegdyś w Starym Testamencie „nieczysty”, pozakastowiec, niżej są już tylko zwierzęta. Społeczność, własna rodzina nie chcą mieć nic wspólnego z człowiekiem, którego trąd okaleczył. Paradoksalnie, jeśli nie ma znamion choroby, nikt nie wie albo nie przejmuje się tym, że to choroba zakaźna i spokojnie mieszka z innymi.

Pandemia COVID-19 odcisnęła swoje piętno na całym świecie. Jej skutki odczuli nie tylko Europejczycy. Nie oszczędziła ona również mieszkańców Indii. Jakie są najpilniejsze potrzeby i bolączki Ośrodka Trędowatych Jeevodaya w dobie koronawirusa?

Myślę, że Indie dużo bardziej ucierpiały, jak i w ogóle wszystkie biedne kraje. Chociaż Indii nie nazywa się biednym krajem, bo wiadomo, że jest krajem, który szybko się rozwija. Jednak nie możemy zapominać o tym, że jest tutaj bardzo dużo biedy, a kontrast między bogatymi, a biednymi jest ogromny i to się cały czas pogłębia i jeszcze dalej przez jakiś czas będzie się pogłębiać. Niewątpliwie przyjdzie bieda, przez co też będzie troszkę głodniej, na pewno będzie brakowało leków, potrzeby wzrosną, chociażby związane z nauką online. Dzieci uczą się teraz przez Internet, a moje dzieci niestety nie mogą, bo nie mają ani dostępu do sieci, ani odpowiedniego sprzętu do tego celu. Właśnie takie rzeczy będą potrzebne. Za chwilę będzie potrzeba też więcej ryżu, żeby więcej osób wykarmić, więcej leków, żeby więcej osób wyleczyć i więcej najrozmaitszych pomocy naukowych, żeby móc dalej kształcić dzieci.

Przechodząc do pomocy dla dzieci – Adopcja Serca – co to takiego?

To jest właśnie konkretny sposób pomocy ośrodkowi. To nie jest tak, że mogę konkretne dziecko zabrać do Polski, że mogę się nim cieszyć, nawet nie tak, że mogę poczuć, że to jest moje własne dziecko, ale tu chodzi przede wszystkim o to, że zapraszamy chętnych, żeby nasze dzieci kochali. A jeżeli masz jakieś pieniądze, którymi możesz się podzielić to prosimy, by wpłacać je na rzecz konkretnego dziecka, myśląc o tym jednym, które wykarmisz, a my te pieniądze będziemy zbierać, rozdzielać według potrzeb. I to jest bardzo budujące, bo dzieci mają poczucie, że ktoś o nich myśli, że ktoś się za nich modli.

Dla wielu osób to, co Ty robisz na co dzień może się po prostu wydawać szaleństwem. Są też tacy, którzy Ciebie podziwiają, choć sami nie byliby w stanie prowadzić takiego życia. A Ty wyglądasz na osobę szczęśliwą.

Ależ oczywiście, przecież ja wiem, że to, co robię jest potrzebne. Uważam, że ludzie, którzy przeżywają jakiekolwiek frustracje, a często słyszę o tym, że ktoś ma depresję, to wydaje mi się, że chyba nie widzą sensu w tym, co robią. Dla mnie to, co ja tutaj robię, a raczej nawet miejsce, które tutaj zajmuję, wiem, że jest im po prostu potrzebne. I tym dorosłym-chorym, którzy zostali odrzuceni, których nikt nie kochał i dlatego też nie mieli innego miejsca i przyszli tutaj, jak i dzieciom, które na dziesięć miesięcy przychodzą mieszkać w ośrodku w internacie, z daleka od swoich mam, bo wiedzą, że to jest dla nich szansa na rozwój. Ja po prostu wiem, że jestem im potrzebna i to daje ogromne szczęście. Nawet jak moi najukochańsi nawalają to i tak nie ma to znaczenia, bo matka zawsze kocha.

Cały wywiad Magdaleny Szefernaker z Helena Pyz do przeczytania w książce „Mama na obcasach. Rozmowy z kobietami o łączeniu kariery zawodowej z macierzyństwem”. Autorka rozmawia też m.in. z Małgorzatą Ostrowską-Królikowską, Małgorzatą Kożuchowską czy Dorotą Gawryluk.

Family News Service

Logo akcji Po Pierwsze Rodzina

Po Pierwsze Rodzina

Kontakt

Fundacja ŻYCIU TAK
im. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny

ul. Karmelicka 14
35-317 Rzeszów
[email protected]
KRS: 0000780649 / NIP: 8133810452 / REGON: 383065758